Eva Harley
Z Polski nigdy nie chciała wyjechać. Evę Harley na dworzec odprowadziła mama i garstka znajomych.
W pociągu zasnęła. Celnicy obudzili ją, żeby przeszukać walizkę. W bagażu wiozła głównie książki i płyty. Na jednej z nich Janek Pietrzak napisał: „Do zobaczenia za dwadzieścia lat jak dobrze pójdzie”. Pomagał jej pakować się razem z innymi kolegami z kabaretu „Hybrydy” – Stefanem Friedmannem, Jonaszem Koftą. Śpiewali, grali na pianinie.
„Odprowadzałam wszystkich na dworzec. W końcu i mnie odprowadzili”, wspomina Eva Harley w wywiadzie dla Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN. „Garstka. Łącznie z mamą, parę osób, które potem też wyjechało. Wieźli mnie okrężną drogą przez całą Warszawę. Na do widzenia”.
Eva Harley wyjechała w 1969 roku. Na własne życzenie, jak mówi. Na peronie znajomi robili zdjęcia. Z uśmiechem, ale smutne. „Tęskniłam za bratem, cieszyłam się, że go zobaczę. Ale zostawiałam kraj, z którego nigdy nie chciałam wyjeżdżać”.
Edward emigrował rok wcześniej. Starszy o dwa lata, urodził się w 1945 roku w drodze z Samarkandy. Rodzice „uratowani” przez deportację na wschód, wracali do Polski z 2 Armią Wojska Polskiego. „Brat znał naszą tożsamość. Dostawaliśmy paczki z pomarańczami z Izraela, z ubraniami z Francji. To on wyjaśniał mi, dlaczego”. Chłopak utrzymywał kontakt ze stryjem z Bostonu, który odnalazł rodzinę przez Czerwony Krzyż. Kiedy ojciec rodzeństwa, Mieczysław Harley, zmarł w wyniku wylewu w styczniu 1967 roku, Edward postanowił dostać się do Ameryki. Decyzję przypieczętowały wydarzenia marcowe. „Jak zaczęły się demonstracje, byłam w Łodzi, gdzie studiowałam. Brat znalazł się w samym środku wypadków na Uniwersytecie Warszawskim. Był w grupie Michnika. Dojechałam, odebrał mnie z dworca, zawiózł do domu i kazał w nim siedzieć, nie wychodzić”. Ukrywał się. Stracił pracę w radiu – prowadził audycję o piosence francuskiej w PR III. „Wyjechał na początku września 1968 roku, zaraz po festiwalu w Sopocie. Chodził wtedy z Irką Jarocką, piosenkarką, nie chciał rujnować jej kariery”.
„Czułam się Polką. Tu się urodziłam. Znałam język. Miałam przyjaciół. Nie wiedziałam, gdzie jadę, co mnie czeka. Nie myślałam, że może będzie mi lepiej gdzie indziej. Miałam tutaj tyle przygód…”.
Wychowywała się w otoczeniu artystów. Ojciec wystąpił z wojska, o wojnie chciał zapomnieć. Rozczarowany komunizmem, zajął się kulturą. Należał do Partii i do końca życia przestrzegał dzieci przed zapisywaniem się do jakichkolwiek organizacji. Pełnił funkcje kolejno w Ministerstwie Kultury i Sztuki, Państwowym Instytucie Sztuki, Towarzystwie Chopinowskim. Odwiedzali ich pisarze, poeci, muzycy, aktorzy. W walizce Evy znalazły się tomiki z dedykacjami Tuwima, Brzechwy, Gałczyńskiego. „Kilka lat temu Danuta Szaflarska wspominała jak siedziałam na kolanach Duszyńskiego [Jerzy, aktor – przy. red.], bo się w nim kochałam”.
W domu obchodzili Wielkanoc, Gwiazdkę, mieli choinkę. „Nie miałam pojęcia, że istnieją inne święta niż polskie”. Kiedyś, pamięta, pojechała na kolonie z Ministerstwa. Chodziła z dziećmi do kościoła i na odpuście kupiła medalik. Ze stacji odbierał ją ojciec, zdjął z szyi świecidełko. „Dlaczego?”, spytała. „Mama będzie zła. Nie jesteśmy wierzący”.
Koleżanki wciągnęły ją do TSKŻ-u [Towarzystwo Społeczno-Kulturalne Żydów Polskich – przyp. red.]. Zaczęła jeździć na kolonie, poznawać dzieci spoza Warszawy i jako 12-13-latka odkrywać, że w innych miastach są żydowskie szkoły, synagogi a w domach mówi się w jidysz. Prowadziła kółka plastyczne i aktorskie, robiła plakaty. Wybrała liceum technik teatralnych. „Jako młoda osoba byłam strasznie zajęta modą, sztuką. Nie miałam czasu pytać. Bardzo żałuję. Śniłam o wojnie, zwłaszcza po filmach, które wtedy się oglądało. Rodzice nie chcieli pogarszać moich traum, chcieli zapewnić nam beztroskie dzieciństwo”. Nie przeczyli, że są Żydami, ale też nie afiszowali się pochodzeniem. Zawsze znalazł się ktoś taki jak taksówkarz wiozący rodzinę na pogrzeb na cmentarz żydowski i kwitujący informację o celu podróży słowami: „A… do Żydków”. Kuzyni ze strony ojca byli ochrzczeni, chodzili do kościoła, uczyli Ewę modlić się. W ’68 dziwili się: „To wy jesteście Żydami a my nie?”.
Podczas studiów w łódzkiej ASP pracowała jako modelka dla Instytutu Mody Polskiej. Koledzy z „Filmówki” angażowali ją jako statystkę. Grała epizody w Wojnie domowej, Stawce większej niż życie, popularnych produkcjach lat 60. „Miałam oryginalną urodę. Proponowali mi role Turczynki, Hinduski, Indianki”.
Po Marcu postanowiła skończyć trzeci rok i wyjechać. Kiedy Władysław Gomułka ogłosił, że zamknie granice i nie będzie wypuszczał Żydów, brat przestraszył się i przyspieszył wysiłki, żeby ściągnąć ją do Ameryki. „Ci, którzy zostali, parę lat żyli po cichu. Nasza rodzina, uznani lekarze, nie chcieli po raz kolejny po wojnie zaczynać życia na nowo. Dorobili się. Było im w Polsce dobrze. Przechrzczeni, nie ujawniali się jako Żydzi. Mieli aryjski wygląd.”. Matka, Teresa Harley z domu Weksler, bała się, że sama nie da sobie rady i tak jak dzieci zdecydowała się na wyjazd. „Miała pięćdziesiąt lat. Szybko nauczyła się języka, znała inne. Znalazła pracę redaktorki, potem maszynistki. Ale żyła w depresji. Nie zawierała znajomości, zamknęła się w sobie, dużo czytała. Dla niej ten wyjazd do była kara śmierci, dogorywanie”.
„My byliśmy młodzi. Mieliśmy wybór – zostać i nie wiedzieć, co nas czeka, albo zacząć życie w Ameryce”. Z Izraelem Eva nie czuła więzi. Oficjalnie był to jedyny możliwy kierunek wyjazdu. Nauczyciel przysposobienia obronnego cieszył się: „Dobrze, że tam jedziesz. Pójdziesz do wojska i nauczysz się, co to jest”. Jej Izrael kojarzył się z pustynią, przerażał. Po latach, kiedy zaczęła organizować zjazdy emigrantów marcowych – Reunion 68’ – przekonała się i twierdzi, że to piękny kraj. „Są przyjaciele, rodzina, która nas odszukała. Ale ani usytuowanie, ani klimat, jedzenie, polityka mi nie odpowiadają”.
„Nie chcę pamiętać okoliczności wyjazdu”, odpowiada na pytania o przygotowania, atmosferę, w jakiej likwidowała polskie życie. Później było lepiej. Znajomi w Wiedniu załatwili hotel, pomogli z papierami na podróż do Rzymu. We Włoszech kilka miesięcy czekała na amerykańską wizę, uczyła się angielskiego, zwiedzała. „Mimo, że kilkakrotnie przesłuchiwali mnie w ambasadzie amerykańskiej – bali się, że przyjmą komunistkę – było cudownie. Rzymskie wakacje!”. Choć nie polubiła Nowego Jorku i słabo znała język, dzięki pomocy brata, przyjaciół szybko znalazła pracę zgodną z zainteresowaniami. „Harowałam jak dziki koń. Mój los jest bardzo amerykański – zaczynałam od najniższego szczebla i pięłam się w górę”.
Zależało jej, żeby urodzony w Ameryce syn, Paul, wiedział, skąd pochodzą. Żeby znał polski. Dziadek ze strony ojca, Leopold Lewin, poeta, nie emigrował. „Pierwszy raz przylecieliśmy do Warszawy w 1985 roku, syn miał pięć lat. W sklepach wszystko było na kartki, na ulicach stały budy z wojskowymi. Latałam do Peweksu i kupowałam lekarstwa, pampersy dla rodziny i znajomych”. Za drugim razem, siedem lat później, nie było różowo, ale lepiej. „Paul poznał kuzynów. Odwiedziliśmy Zakopane, Kraków. Niedługo po naszym powrocie do Nowego Jorku dziadek zmarł”.
Kiedy Paul poszedł do szkoły, pojawiły się pytania o Holokaust. W Ameryce zaczęła czytać o Zagładzie, rozmawiać z ocalałymi – pokoleniem, które w Polsce milczało. Wiedziała, że rodzina ojca zginęła w getcie warszawskim a rodzina matki z Częstochowy w Treblince. „Dlaczego mam choinkę jak jestem Żydem?”, pytał chłopiec. Po tradycję posłała go do żydowskiej szkółki niedzielnej. Poszedł dwa razy, zrezygnował. Ożenił się z katoliczką, wnuki Evy są chrzczone. „Dziadkowie byli Żydami, rodzice byli Żydami. Nie dostałam od nich żadnej tradycji”. Kultury żydowskiej uczyła się z książek. „Pewne rzeczy mi odpowiadają, pewne nie, ale nie mogę nie czuć się Żydówką. Żydostwo to nie religia, to pochodzenie”. Kiedy ma potrzebę, modli się „w środku”. Tylko po polsku.
Po polsku. Do Polski. Polska. Polską.
Pytają: „Dlaczego ciągle jeździsz do Polski? Dlaczego nie zwiedzasz świata?”. „Mnie świat nie interesuje. Interesuje mnie Polska”, odpowiada.
Z drugim mężem, Polakiem, kupili mieszkanie w Warszawie. Ich odwiedziny są coraz dłuższe. „Kiedy wyjeżdżam, jest mi strasznie smutno. Wiem, że tam, w Ameryce, jest najbliższa rodzina, syn, wnuki, brat, ale czuję nienasycenie Polską”.
Karolina Dzięciołowska
Na podstawie wywiadu z Evą Harley zrealizowanego przez Lizy Mostowski i Joannę Król