Jan Groński

Rodzina Grońskich mogła wyemigrować z Polski jeszcze w końcu lat 50-tych. Ale nie chciała. W 1956 roku odwiedzili krewnych w Australii, dwa lata później w Izraelu. Pomimo możliwości pozostania za granicą, dwa razy odrzucili możliwość emigracji, za każdym razem wracając do Polski.

Jan Groński studiował na Wydział Matematyki Uniwersytetu Warszawskiego. W 1968 roku był na trzecim roku studiów. Brał udział w wydarzeniach studenckich Marca:

Na Wydziale Matematyki drukowaliśmy ulotki. Wtedy informatyka była na jednym wydziale, mieliśmy coś w rodzaju maszyny do drukowania, którą można było sterować taką taśmą perforowaną. Zakładaliśmy właśnie taką taśmę, z której robiło się w taką pętlę i ten sposób drukowaliśmy ulotki, które później się gdzieś tam rozdawało. Ja nie wiem dokładnie, ale byłem związany z tym drukowaniem tych ulotek. Pamiętam oczywiście jeszcze demonstracje na samym uniwersytecie. Ponieważ Wydział Matematyki był w Pałacu Kultury, więc my byliśmy troszeczkę oddzieleni. Były demonstracje, różne historie z ORMO.

W konsekwencji cały trzeci rok Wydziału Matematyki został relegowany ze studiów, w tym również Jan. Mógł starać się o ponowne przywrócenie w prawach studenta, ale w tym samym okresie jago matka – dyrektorka Biura Listów w Polskim Radiu – straciła posadę.

Dla mnie to było w miarę jasne, że Moczar i jego grupa próbowała rozegrać takie uczucia wśród pewnych grup polskich, że to była po prostu metoda na to, żeby zdobyć władzę. Oni po prostu podjudzali wszystkich, kogo się dało, bo też oczywiście nie każdy dał się podjudzać, po to żeby zdobyć władzę. To, że w Polsce istniał antysemityzm – jeszcze przed Marcem – dla mnie to też było jasne.

Wspólnie z matką podjął decyzję o emigracji. Chcieli wyjechać do Australii lub Stanów Zjednoczonych – tam gdzie byli krewni. Rozpoczęły się przygotowania do wyjazdu. Jan nosił na pocztę paczki z książkami, które wysyłał do Australii.

To było chyba mniej więcej w maju. Pamiętam wyprawę do Pałacu Mostowskich, gdzie oczywiście trzeba było podbić prośbę o zwolnienie z obywatelstwa polskiego. No i oczywiście trzeba było oświadczyć, że się jedzie do Izraela. Chociaż my tak naprawdę wcale o tym nie myśleliśmy. Moja teoria jest następująca: po prostu to było zgodne z linią Partii, oni po prostu zbierali statystyki. Chcieli udowodnić, że ci właśnie wszyscy syjoniści wyjeżdżali z Polski do Izraela. A syjonista, który wyjedzie do Ameryki albo do Australii, to już nie jest takim dobrym syjonistą. Wobec tego, to trzeba było jakoś zmajstrować. Więc podpisałem taki dokument. W końcu żeśmy dostali te dokumenty podróży i zaczęliśmy likwidować mieszkanie.

Wyjazd zaplanowany na początek sierpnia 1968 roku opóźnił – granice były czasowo zamknięte ze względu na ruchy wojsk Układu Warszawskiego zmierzających do Pragi. W końcu Jan wraz z mamą opuścił Warszawę pociągiem do Wiednia, odjeżdżającym z Dworca Gdańskiego.

Oczywiście wyjazd z Dworca Gdańskiego, przyjaciele itd. To było bardzo wzruszające. Nie jestem w stanie tego opisać, ale miało się uczucie, że coś tutaj się kończy i że coś nowego się zaczyna. Pamiętam, że mama bardzo się obawiała, że na granicy mogą nam skonfiskować jakieś dokumenty. Specjalnie chodziło jej o numery telefonów, bo mieliśmy jakieś kontakty w Wiedniu, więc chciała żebym zapamiętał te wszystkie numery. Tak, że się właśnie w pociągu uczyłem na pamięć książeczki telefonicznej.

Po przekroczeniu granicy austriacka policja skonfiskowała dokumenty podróży. Przekazano je bezpośrednio przekazując do wiedeńskiego biura izraelskiej agencji Sochnut. W ten sposób żydowscy emigranci z Polski zmuszeni zostali do osobistego stawiennictwa w biurze agencji, gdzie namawiano ich na przyjazd do Izraela (Jakoś specjalnie się nie interesowali moją mamą, ale chcieli przekonać mnie). Przez cztery godziny przedstawiciele Sochnut nakłaniali Jana do wyjazdu do Izraela, ten odmawiał.

Ja im po prostu powiedziałem, że jeżeli się jedzie do Izraela, to ma się obowiązek służyć w wojsku. Ja rozumiem to. To jest zupełnie jasne, ale ja mam dosyć wojska. To znaczy, miałem dosyć tutaj, w Polsce. W zasadzie, nie dużo, bo w końcu byłem tylko na obozie wojskowym, ale wyrobiłem sobie zdanie, że ja z wojskiem nie chce mieć nic do czynienia. Tak męczyli mnie, męczyli przez jakieś trzy, cztery godziny i w końcu oddali dokumenty.

W Wiedniu, oczekując na możliwość wyjazdu do Stanów Zjednoczonych, Jan spędził jedenaście miesięcy.

Widok Wiednia wtedy był dla mnie bardzo ciekawy, ponieważ myśmy przyjechali tym pierwszym pociągiem po otwarciu granicy. Wiedeń był pełen Czechów. Wszędzie były samochody czeskie. Ludzie mieszkali w budkach telefonicznych. Były napisy szukam takiego i takiego. Wojna, po prostu wojna. W tej pracy też pracowałem właśnie z takim jednym Czechem, który oczywiście ział nienawiścią do Rosjan… Trochę się na mnie też krzywo patrzył, bo wojsko polskie też pomogło w stłumieniu Praskiej Wiosny, ale jakoś żeśmy sobie dali radę z tym wszystkim.

Dzięki znajomości języków obcych Jan otrzymał w Wiedniu dorywczą pracę w International Atomic Energy Agency, a 1 sierpnia 1969 roku przyleciał do Stanów Zjednoczonych. Zaczał studiować na uniwersytecie w Illinois, gdzie otrzymał stypendium naukowe.

Ja przyjechałem do Stanów w momencie wojny w Wietnamie. W Stanach było tak, że wcale nie musiałeś być obywatelem amerykańskim, żeby cię zaciągnęli do wojska. Wtedy rzeczywiście zastanawiałem się, czy ja będę w stanie zostać w Stanach. Nawet się zastanawiałem, czy nie pojechać do Kanady, ale udało mi się zorganizować zaświadczenie od lekarza, które mówiło – to zresztą było zgodne z prawdą – że miałem chroniczne zapalenie zatok. Ale i tak musiałem pójść na komisję lekarską w Stanach i oni też przeprowadzali badania. Stwierdzili, że rzeczywiście mam ślady tego chronicznego zapalenia zatok i zwolnili mnie, po prostu, ze służby w wojsku. Tak że, w jakimś sensie, udało mi się. To znaczy, nie wylądowałem w Wietnamie, co raczej mogłoby być nienajlepsze. Poza tym, z moim stosunkiem do wojska, to też było by to troszeczkę na bakier. Były takie wypadki, że ludzie, którzy nie byli obywatelami amerykańskimi, ginęli w Wietnamie. Był nawet taki bardzo sławny wypadek, że Czech – też właśnie był uciekinierem – a zginął w wojnie w Wietnamie. Amerykanie próbowali oddać ciało ambasadzie czeskiej, która oczywiście wcale tego ciała nie chciała.

W Stanach Zjednoczonych Jan ukończył studia wyższe i założył rodzinę. Kontynuował karierę naukową: otrzymał doktorat, pracował w charakterze wykładowcy akademickiego w Cleveland. Pracował w renomowanych firmach informatycznych. Przez sześć lat mieszkał w Szanghaju. Do Polski, pierwszy raz od czasu emigracji, przyjechał pod koniec lat osiemdziesiątych.

Pamiętam jak przyjechałem po raz pierwszy do kraju w 1988 roku, po dwudziestu latach. To jeszcze było za Jaruzelskiego i pamiętam, że wyjechałem z uczuciem przygnębienia. Nastrój w kraju był zupełnie taki czarny. Wszyscy koledzy pili, grali w karty, mówili: „przyszłości nie ma”. Okazało się, że się zmieniło, dosyć szybko, ale wtedy wyjechałem właśnie z takim odczuciem. „Ja tutaj nie chcę wracać, bo tutaj nie ma, niczego nie ma, jestem tylko z tymi przyjaciółmi i to jest bardzo przygnębiające”. Okazało się, że później stało się inaczej…

Obecnie Jan Groński regularnie odwiedza Polskę. Zaangażował się w przywracanie pamięci o społeczności żydowskiej Zduńskiej Woli, skąd pochodziła jego rodzina.

Józef Markiewicz


Zobacz więcej: Marzec ’68: relacje świadków – wideo

Współorganizator

Mecenas

Wsparcie

partner instytucjonalny